Moje ulubione rozpoczęcie każdego posta jest godziną o
której wstaję z łóżka. Kiedyś była to 6 rano, teraz jest to 5:25. Fantastycznie
brzmi prawda? W dodatku dzień kończy się zanim wyrobię wszystkie aktywności,
które chciałabym wykonać. NIE, NIE NARZEKAM.
Mam wrażenie, że w końcu nie gubię i nie marnuję czasu, ale
też wciąż robię za dużo. Praca, treningi (w tym dojazdy do pracy na rowerze),
nauka i szukanie nowego pokoju.
Codziennie dostaję masę wiadomości w stylu Agata jak ci idzie szukanie pokoju? Za każdym razem muszę wziąć głęboki wdech i
zastanowić się chwilę nim wybuchnę swoim słowotokiem.
„Agata, nikt nie lubi twojego gadania, to co powiesz i tak
nikogo nie obchodzi, a ludzie pytają głównie z grzeczności i zaznaczenia swojej
obecności.” – podpowiada Pan Mózg.
Odpowiadam: Wciąż
szukam. Nie mam powodu, by więcej się produkować na ten temat. Na ten TEMAT
możecie przeczytać o TUTAJ!
Wciskam kolejne godziny na oglądanie mieszkań w zapchany
grafik dnia. Oglądanie mieszkania po 7 rano albo o 21 to już dla mnie standard.
W ostatnią sobotę wyrobiłam prawie 50 km (na rowerze) po samym centrum. Nie
sądziłam, że tak łatwo uzyskać taki wynik oglądając kolejne KLITKI w cenie 1500
+ opłaty.
Według mnie wszystko to co widziałam przeszło granice
jakiegokolwiek smaku i jak podpowiedziała przyjaciółka minęło się z prawem budowalnym. Dom w nawet w dobrej lokalizacji, w
miarę blisko centrum, malutki, ale uroczy ze zdjęć. Wchodzę oglądać i pierwsza
informacja jaką otrzymuję na wejściu to fakt, że w tym MAŁYM, uroczym
mieszkaniu jest 5 pokoi, z czego dwa bez okien (halo, prawo budowlane?) i
rozkładaną KANAPKĄ, nie.. nie kanapą. Do tego biurko stanowi klapka ze ściany
nad twoim łóżkiem, a nad wszystkim zawieszono cotton balls, aby pokazać Ci, jak
jest tu przyjemnie zamieszkać w otoczeniu magicznych lampek. 1500 zł. Bzzz,
NEXT.
Kolejne mieszkanie z zalanym sufitem , a przy wejściu do
bloku informacja o ogólnej dezynsekcji, bo przecież w bloku jest zsyp, więc to
naturalne, że jest tam strumień pluskiew, a w łazience rozrywki dopełnią ci
pełzające karaluszki! Widziałam cztery mieszkania tego typu od 900 do 1200 zł.
Bzzz, NEXT.
Zwiedzam mieszkanie w którym dowiaduję się, że nikt nigdy
nie widział właściciela na oczy. Klucze podają sąsiedzi, a ty robisz tylko
comiesięczny przelewik. Mieszkanie posiada 6 pokoi, jedną mini lodówkę, brak
miejsca do gotowania, bo teraz już wszyscy podobno jedzą NA mieście, a tak
naprawdę nigdy nie wiesz z kim będziesz mieszkać i na jak długo. Cena jedyne
1000 zł. Bzzz, NEXT.
Hitem było mieszkanie do którego dotarłam już po całym dniu
jazdy na rowerze i właściciel nawet nie otworzył mi drzwi, a jego telefon był
zajęty informacją, że skrzynka jest przepełniona i nie można nawiązać
połączenia. Potem oczywiście dostałam zarzuty, czemu umawiam się na spotkanie i
nie przychodzę. BZzzzzzzz.... ugh. NEXT.
Przypomniały mi się teraz jeszcze większy hity, które
wymienię tylko pokrótce:
- Super mega oferta! Zamieszkaj już dziś z 60-letnią Panią Marią z Ukrainy, która nie mówi po polsku i będziecie dzielić w pokoju JEDNĄ WERSALKĘ. No co za problem? 850 zł + opłaty.
- Oferta last minute! Jadę do Australii i ktoś musi opiekować się moimi trzema kotami i sprzątać po nich na bieżąco, bo trochę bałaganią… 950 zł + opłaty.
- Nie czekaj, nic nie przebije zmniejszenia opłaty za wynajem pokoju, gdy podejmiesz się heroicznego czynu nakładania maści na miejsca pooperacyjne u obcej osoby. Cena 1500 zł + opłaty.
Kiedy w końcu znalazłam wymarzone mieszkanie, oczywiście nie
wygrałam CASTINGU NA TWARZ i osobowość roku, zatem marzenie o normalnym domu
umarło kilka dni temu.
Jak się czuję? Ile czasu zmarnowałam? Tego sama nie potrafię
określić. Dzisiaj jednak widziałam super mieszkanie i może tym razem się uda. I NIE ZA MILIARDY MONET. Niedziela wieczór pokaże. Trzymajcie kciuki za szansę NIEPLUSKWIASTEGO ŻYCIA.
A więc trzymam kciuki Agatko ����
OdpowiedzUsuńTrzymamy kciuki!
OdpowiedzUsuń